Przejdź do głównej zawartości

Bolące stopy, palące słońce i potworne zmęczenie - polecam?

Wszystkie wymienione w tytule rzeczy nie brzmią zbyt zachęcająco, chyba że dla masochistów. A mimo to co roku ogromna ilość ludzi stwierdza, że w ten sposób chcą przeżyć prawie tydzień swojego życia. O czym mowa? O pieszej pielgrzymce na Jasną Górę diecezji Sosnowieckiej. Zaskoczyłam?

Pielgrzymka? Ale... po co?

Ludzie chodzą z różnych powodów - niektórzy oczywiście są religijni, chcą narazić się na cierpienie i ofiarować je w swojej modlitwie. Jedni idą w konkretnej intencji, inni tylko żeby okazać Bogu miłość. Dla niektórych będzie to okazja do spotkania towarzyskiego - wybiorą się swoją grupą, traktując to przejście jak wakacje. Ktoś stwierdzi, że chciałby się sprawdzić, bo jednak jest to wyzwanie fizyczne. O sobie mogę powiedzieć, że chciałam zobaczyć żywą wiarę, dowiedzieć się jak to jest przebywać wśród ludzi, którzy rzeczywiście tak mocno przeżywają swoją religię. Każdy pielgrzym ma swój własny powód i myślę, że wszystkie są dobre i ważne.

I jak to wygląda?

Dzień pielgrzyma jest dość prosty. Wstajesz i jesz śniadanie - w zależności od grupy przygotowane przez kuchnię, bądź takie, które sam sobie musisz załatwić. W naszej grupie mieliśmy codziennie rano herbatę i kanapki. Teoretycznie śniadanie było robione tylko dla służb (dla rozkładających namioty, wożących bagaże, śpiewających podczas drogi, kierujących ruchem itp.), ale było tak dużo jedzenia, że wszyscy mogli się najeść. Ale wiem, że były grupy, które nie miały kuchni i posiłki musiały we własnym zakresie załatwiać.

Następną rzeczą jest słuchanie kto kiedy wychodzi i ustawianie się zgodnie z tym. Nasza pielgrzymka liczyła sobie jakieś dziesięć różnych grup, a kolejność w jakiej wychodziły one z postoju zmieniała się każdego dnia. W książeczce, którą otrzymaliśmy przy zapisach, oczywiście mieliśmy zapisane kto idzie za kim, ale bywały sytuację, że jakaś grupa się nie wyrobiła, więc trzeba było puścić inną przodem. Albo grupy specjalnie się wyprzedzały (nasz ksiądz przewodnik miał takie zapędy, które raz się chyba nawet udały!).

Potem była już tylko droga, podczas której były śpiewy, modlitwy, rozważania i ze dwa lub trzy postoje dziennie. Na tych postojach ustawiane były toi toie, żeby każdy mógł skorzystać, jak również rozkładali się handlarze z jedzeniem i napojami. Czasami nawet w okolicy był sklep, z którego można było skorzystać. Przynajmniej raz dziennie sprzedawali ciepłe kiełbaski, hot dogi, a w jeden dzień również bigos. Także niekoniecznie trzeba było zabierać z domu prowiant, bo dało się sobie poradzić po drodze.

Po dojściu na ostatni postój z namiotami każdy robił co chciał. Wieczorami zawsze był apel, który wyglądał w sumie jak szkolne apele lub koncerty. Do dyspozycji pielgrzymów były trzy dysze z zimną wodą i rynienki z kranami, gdzie można było się umyć. Niektóre grupy miały własne prysznice z ciepłą wodą, gdzie podobno można było chodzić za opłatą. Czasem w pobliżu postoju znajdował się jakiś pensjonat czy hotel, gdzie również ludzie chodzili się myć. I tutaj znów w zależności od grupy, w jakiej się było, można było załapać się na ciepły posiłek. U nas codziennie dostępna była zupa, herbata i kiełbasa z grilla, a przez pierwsze parę wieczorów również pączki.

Jak fizycznie się odczuwało taki wysiłek?

W zależności od formy i pogody każdy dzień był inny. W moim przypadku pierwszy nie był żadnym problemem - byłam wypoczęta przed drogą i przyzwyczajona do długich pieszych wędrówek. Następny dzień był trochę gorszy, ale głównie dlatego, że nie byłam tak rześka, bo jednak spanie w namiocie nie jest najbardziej komfortową sprawą. Trzeci dzień był najgorszy dla mnie, bo zmieniłam buty z powodu deszczu, a one mnie obtarły. Dodatkowo przemarzłam i miałam wrażenie, że zaraz rozłoży mnie choroba. Do tego dochodziło zmęczenie dwóch poprzednich dni i słaby nocny wypoczynek. Nie da się ukryć, że w nocy, poza niewygodą, problemem była temperatura - gdy padało robiło się okrutnie zimno. Mam wrażenie, że do dziś mam problem ze spaniem, bo mój organizm na zmianę marznie lub się przegrzewa, zupełnie jak pod namiotem.

W momencie kiedy na trasie mieliśmy upały, zdarzało się, że straż pożarna uruchamiała hydranty i oblewała całą pielgrzymkę wodą - dawało to pewną ulgę. Jednak wszystko zależy naprawdę od osoby. Chodziły z nami mniejsze lub większe dzieci, ludzie pchali wózki, jedna matka wzięła swoje dziecko na barana, czym naprawdę zdobyła mój podziw, bo sama ledwo miałam siłę swój własny ciężar pchać do przodu. Udogodnieniem była możliwość przejechania na następny przystanek samochodem - każda grupa miała własny samochód, który co jakiś czas się zatrzymywał, żeby zabrać bagaże lub ludzi, oprócz tego, o ile dobrze mi się wydaje, na samym końcu, za wszystkimi grupami jechał bus, który zgarniał niedobitków.

No dobra dobra, chodzenie okej, ale ta codzienna modlitwa?!

Tak, codziennie była msza święta - czasem rano, czasem na postoju - plus każda grupa modliła się podczas drogi, każda inaczej. U nas były 4 punkty - poranny pacierz, godzinki, różaniec (przed którym każdy mógł wrzucić własną intencje, wszystkie były czytana podczas drogi) i koronka. Oprócz tego czasem czytane były konferencje, przewidziane na każdy dzień drogi. No i wieczny śpiew, mający dodawać sił pielgrzymom. Podczas drogi codziennie było również 15 minut ciszy i kontemplacji. Dla mnie więc nie było tego wszystkiego za dużo (no, chyba że hałasu, czasem czułam się przestymulowana tym wiecznym dźwiękiem).

A ludzie? Co o nich można powiedzieć?

W regulaminie, który teoretycznie każdy pielgrzym powinien podpisać, jest punkt mówiący o tym, że na szlaku każdy powinien się zwracać "Bracie" i "Siostro" do siebie nawzajem. Ma to dawać poczucie wspólnoty. Powiem szczerze, że czasem było to mocno dziwne uczucie, gdy ludzie w różnym wieku nazywali się braćmi i siostrami, bądź mówili "Nie pan, tylko bracie". Ale koniec końców uważam to za, na swój sposób, uroczą rzecz.

Wszyscy z którymi miałam styczność (głownie w mojej grupie) wydawali się być bardzo życzliwi, przyjaźnie nastawieni i pomocni. Tutaj ktoś Ci nalał herbaty, tutaj umył sztućce żebyś miał czym jeść, tu pomógł z linkami w namiocie - naprawdę miła i przyjazna atmosfera towarzyszyła nam na każdym kroku. Podczas drogi ktoś musiał nieść trzy flagi i krzyż - było to całkowicie dobrowolne, więc ludzie podchodzili, pytali czy wszystko w porządku, czy nie trzeba zmienić. Bardzo duża uczynność - tak bym nazwała takie zachowania.

Wejście na Jasną Górę jest rzeczywiście niepowtarzalnym przeżyciem?

Z jednej strony jest to koniec wędrówki, więc z pewnością część osób czuje ulgę. Z drugiej strony idziesz przed cudowny obraz, więc osoby mocno w to wierzące pewnie też przeżywają pewne uniesienie. O sobie mogę powiedzieć, że byłam zbyt zmęczona i zirytowana by poczuć coś wartościowego. Ale nie, nie chodzi o te pięć dni wędrówki czy nawet ostatnie 12 km bez przystanku. Chodziło o te ostatnie kilometry, nie wiem 2 lub 3. Kiedy staliśmy w kolejce. Dosłownie.

W Częstochowie na środku są aleje, prowadzące do sanktuarium. Jest to wybrukowany szeroki chodnik, między dwoma pasami ruchu. Jeżeli stoisz w tłumie, słońce niemiłosiernie jara i pocisz się jak mysz, zaczynasz zastanawiać się na przykład dlaczego Ci mieszkańcy i turyści wybrali akurat aleje jako miejsce, w którym usiądą sobie na ławeczkach i będą podziwiać zmachanych i zmęczonych pielgrzymów, zamiast nie wiem... dać im usiąść? To znaczy nie zrozumcie mnie źle - siedzieliśmy. Na ziemi. Na murkach. Gdziekolwiek. Co 10 minut musieliśmy przejść te 5 kroków, więc niektórzy nie zdecydowali się na wysiłek, jakim było siadanie i wstawanie.

Nie wiem ile to trwało. Czułam jakby to była godzina, ale wiadomo, że w takich sytuacjach czas uwielbia zwalniać. Ta frustracja związana z chęcią odpoczynku, a jednak musisz stać w kolejce w pełnym słońcu (chyba że jakoś uda Ci się ukryć do cienia, które dają te rachityczne drzewka).

Potem następuje wielkie wejście. Grupa wchodzi, a ksiądz czyta o niej informacje - skąd przyszła, ile lat ma najstarszy, a ile najmłodszy pielgrzym i tym podobne rzeczy. Potem biskup mówi parę słów od siebie i można iść dalej. I kiedy myślisz, że najgorsze już za Tobą... stoisz znów w kolejce. W wąskim przejściu, prowadzącym do kaplicy z obrazem. Raczej w słońcu, chyba że jakoś uda Ci się dopchać do cienia (czy też wypchać z niego kogoś innego...). Następnie masz jakieś 5 minut audiencji przy obrazie. Odmawiasz tę samą modlitwę, co wszyscy, składasz jakieś dary lub nie i wychodzisz. I koniec. Teraz pozostaje Ci czas do mszy o 19 na błoniach, która kończy wszystkie pielgrzymki. Możesz robić ze sobą co Ci się podoba.

Czyli koniec końców fajnie czy raczej "oł maj gat nigdy więcej"?

I tu mam problem. W trakcie myślałam, że "okej, raz w życiu warto, ale za powtarzanie tego doświadczenia podziękuję". Wracając autobusem myślałam "jeju, ale jestem padnięta", ale również "w sumie nie było tak źle, przeżyłam, jakieś wspomnienia mam, jak zapomnę o tym okropnym samopoczuciu, to może kiedyś pójdę". Teraz nie wiem. Z jednej strony może i bym poszła - na pewno lepiej bym się mogła przygotować, bogata w zdobyte doświadczenie o tym, jak tam jest. Z drugiej strony musiałabym być chyba w odpowiednim nastroju, żeby to wszystko miało sens. I kondycji psychofizycznej, a że akurat zaczynam trochę lepiej organizować swoje życie, to jest nawet na to szansa. Ale zapewne decyzję zostawię sobie na ostatnią chwilę. Gdybym miała wybierać doświadczenia religijne, które przeżyłam i na które chętniej bym się wybrała, to jednak byłoby to EDK. W końcu to tylko jedna noc wyrwana z życiorysu.

Mam nadzieję, że ten post przypadł Ci do gustu! A czy Ty masz doświadczenia w pielgrzymowaniu? A może masz jakieś dodatkowe pytania, bo nie wiesz czy się wybrać? Zapraszam do dyskusji!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zrób to na wiosnę!

W iosną budzi się życie, dni są coraz dłuższe,a ja mam dużo więcej energii niż zimą. W związku z tym staram się spędzać swój czas nieco bardziej kreatywnie i z przyjemnością podzielę się z Wami moimi pomysłami na ciekawe przeżycie wiosny. Fajnie, jeśli wykorzystacie chociaż jeden z nich ;)  1. Rowerowa lub rolkowa wycieczka po Twoim mieście. Jako, że uprawiam oba te sporty to właśnie wiosną jest najlepsza okazja, żeby to wykorzystać. Pogoda sprzyja, bo nie jest za gorąco, wokół kwitną kwiaty i drzewa, więc jest idealnie. Może akurat podczas takiej luźnej wycieczki odkryjesz jakieś ciekawe miejsce? Nawet rodzinne miasto potrafi czasem zaskoczyć. Jeśli jednak nie uprawiasz żadnego z tych sportów to chociaż pójdź na spacer, Twój organizm z pewnością doceni, że dostarczysz mu świeżego powietrza. 2. Wypad do parku linowego. W ubiegłym roku po raz pierwszy skorzystałam z tego rodzaju atrakcji i naprawdę bardzo mi się spodobało. Poszukaj, bo może akurat w Twojej okolicy jest tak

O drugim człowieku słów kilka

     Gdy wkraczałam w erę mojego życia zwaną "gimnazjum" miałam wiele żalu w sobie. Do siebie, do świata - no ciężko było znaleźć cokolwiek, co jawiło mi się w jasnych barwach. Mój nastoletni umysł był przekonany, że wszystkie "złe" rzeczy, które spotykały mnie od ludzi, były przez ich kontrolowanymi zachowaniami, mającymi na celu mnie zdenerwować, wpędzić w smutek czy inne takie... bzdury. Owszem, w momentach swojego jaśniejszego myślenia zdawałam sobie sprawę, że może rzeczywiście nikt nie chce zrobić mi na złość, a jedynie nie wie, jak ze mną postępować, żeby tego unikać (bądź nawet nie wiedział że tak na mnie wpływa!), jednak takie opamiętanie nie przychodziło zbyt często.       Wychodząc z tego stanu umysłu, bardzo mocno przeorganizowałam swój sposób myślenia, mogę nawet powiedzieć, że w pewnym sensie całe swoje życie. Jednak jedna rzecz wciąż powodowała, że wracałam do mojej "mrocznej puszczy" w głowie - rozczarowania. Byłam okrutnie sfrustrowana,

Z pamiętnika Felicji Gródówny

IV. Powroty do przeszłości... Oto wściekle nieznośny temat,na którego dźwięk przewraca się Serce w środku i teatralnym gestem wpada do budki suflera... "- No nie! Tak się nie da żyć! - odrzeknie Rozum,machający nerwowo rękami strojnymi w blade płachty skóry. - Ale ja.. Ale ja nie potrafię.. - Tak,tak,już słyszałem tą bajeczkę! Takie bzdury w morzu mchem porastają... - machnął niecierpliwie prawicą.Zdegustowany Rozum podszedł do swojego ulubionego krzeszła,zamaszyście zgarnął zeń ulubioną gazetę i zasiadł wygodnie,oficjalnie kończąc rozmowę z niespełna rozumu kompanem. Serce jednak nie dawało za wygraną: - A bo ty to głupi jesteś! Ciągle byś tylko tak siedział i nic nie robił,a cały świat niechaj się sam składa i układa! Pff... Niedojda życiowa jedna,jakiś zardzewiały pomiot dawnej chwały,zapchlony kundel bez dachu nad głową,wielki mi panicz! Pfff... Niewzruszony Rozum dalej podążał wzrokiem za czarnymi liniami tekstu. Serce wyszło z ukrycia i spojrzało smutno na sufi