Przejdź do głównej zawartości

Oddałam cząstkę siebie!

      Dzień: 23 kwietnia 2018 roku, w końcu dopięłam swego. Nawet pielęgniarki śmiały się, że niezły ze mnie uparciuch i doceniały moją wytrwałość. O cóż chodzi? O to, co wielu ludzi może zrobić bez większych przeszkód czy wyrzeczeń, ale raczej o tym nie myślą na co dzień (może czasem gdy zobaczą plakaty "Wampiriady"). Oczywiście piszę o oddaniu krwi.

Moja pokręcona historyjka:

      Gdy pierwszy raz miałam styczność z osobą, która oddała krew byłam dzieckiem. Kuzyn był mocno zaangażowany w akcję na studiach, pomógł komuś, kto mógłby potrzebować krwi i jeszcze dostał czekoladę!
No ludzie! Super sprawa dla mojego dziecięcego umysłu - od razu stwierdziłam, że jak będę mogła, to oddam. No i własnie... 

      Będąc trochę starszą, zaczęłam brać leki hormonalne (jak się później okazało brałam je 6 lat chyba bez potrzeby), doszły do tego badania krwi co pół roku, więc kiełkująca obawa odnośnie strachu przed igłami, jako przeszkodzie do oddania krwi, została rozwiana. Za to, co oczywiste, pojawił się problem związany z lekami. Musiałam się pogodzić z faktem, że najprawdopodobniej nigdy nie będę mogła podzielić się moją krwią. Wtedy postanowiłam, że mam coś innego, co mogę oddać i to nie będąc jeszcze pełnoletnią! 

    Mowa o włosach. Zawsze miałam gęste i silne włosy, co nieustannie chwalono w moim otoczeniu.  Gdy wyrosłam z tego, że to mama była odpowiedzialna za ich czesanie, nic nie stało na przeszkodzie, żeby zmienić swoją wiecznie krótką fryzurkę na coś innego. Ich zaletą jest również szybkie rośnięcie, więc nie dużo czasu zajęło mi "wyhodowanie" dość pokaźnej czupryny. Jako że ciemne, grube, długie włosy latem, to jakaś masakra (zwłaszcza dla dziewczyny, która kompletnie żadnej fryzury nie potrafi zrobić), to decyzja o ścięciu na krótko była całkiem naturalna. Po zainteresowaniu się procedurą oddawania włosów, zdecydowałam, że lepiej będzie iść do salonu, gdzie od razu zajmują się i ścinaniem i wysyłką. Gdy przyszłam na miejsce i oznajmiłam fryzjerce jak krótko chcę się obciąć (różnica kolosalna: z włosów do połowy pleców, do takich tuż przy głowie - jak krótka fryzura Anne Hathaway), fryzjerka miała żal w oczach. Mogłabym rzec "Fryzjer płakał jak obcinał" i nie mijało by się to za bardzo z prawdą. Przejmowała się tym bardziej niż ja. Po wszystkim byłam strasznie zadowolona, chociaż przyznam, że na początku trochę zimno mi było w głowę! Do tego jeszcze znajomi mnie nie poznawali na ulicy! Uczucie potem było tak przesympatyczne, że postanowiłam zrobić to jeszcze raz. Jestem na etapie zapuszczania, także może tym razem podzielę się tym procesem tutaj!

     Znajdując zamiennik na swoją krew, który rzeczywiście może być pomocny, powoli pogodziłam się, że nie otrzymam nigdy tej darmowej czekolady... Jednak w pewnym momencie wszystko się odmieniło. Pewien lekarz medycyny chińskiej swoim przypuszczeniem zmienił moje życie! Koniec końców pozbyłam się lekarstw i stałam się całkowicie "wolnym" człowiekiem. Wiem, brzmi to słabo, jednak dla mnie, 17 letniej dziewczyny, która od 11/12 roku życia była przekonana, że wiecznie będzie musiała brać co rano tabletki, to była wielka ulga. Do tego mogłam spełnić swoje marzenie o oddaniu krwi! (tak, też nie rozumiem dlaczego aż tak mnie do tego ciągnęło... w sumie nadal ciągnie).

     Jednak nie opowiadałabym całej tej zawiłej historii, gdyby miała się teraz skończyć! Tuż po osiągnięciu pełnoletności, wybrałam się do pobliskiego liceum na "Wampiriadę". Zwolniłam się ze swoich lekcji, odczekałam w kolejce, dostałam formularz i... zaczął się problem. Bo nie mogłam jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie 11. Zgłosiłam ten problem, skonsultowałam go z lekarzem koordynującym akcję i on (dobitnie, parę razy powtarzając) stwierdził, że muszę mu przynieść zaświadczenie, że nie jestem chora i odesłał mnie do domu. Nie zniechęciłam się - od razu umówiłam się do lekarza, zrobiłam potrzebne badania i dostałam zaświadczenie. Tylko przyszły matury, czasu mniej, więc decyzję trzeba było odwlec w czasie. Ale hej! przecież nie na nigdy, prawda?

     Dorastając byłam dość chorowitym dzieckiem - na szczęście głównie przeziębienia, w miarę upływu czasu zmieniało się to na lepsze, jednak wciąż nie ma okresu jesienno - zimowego bez choroby dla mnie. Stanowi to teraźniejszą największą przeszkodę do oddawania krwi, ponieważ wyniki morfologii muszą być poprawne, a każda choroba je zmienia (z resztą po cóż choremu przetaczać krew od chorego?). Jednak znalazłam moment, latem, wydawało mi się, że chora nie jestem. Wybrałam się do Krakowa na Rzeźniczą i tym razem wypełniłam ankietę (również zostawiłam ten punkt do konsultacji z lekarzem), pobrano mi krew na potrzebne badania i czekałam. W gabinecie okazało się jednak, że wybrałam nie najlepszy moment, bo jednak badania wyszły niepoprawnie, więc najprawdopodobniej jakieś choróbsko mnie brało (o ironio, robione wcześniej morfologie, m.in. do uzyskania zaświadczenia, wychodziły idealne). Znów zostałam odesłana do domu. 

     16 kwietnia 2018 roku - poszłam spróbować znów. Tym razem już na wstępie moje nadzieje zostały rozwiane: przy wydawaniu mi ankiety pani stwierdziła, że mogą zrobić mi potrzebne badania jedynie, gdyż rok temu, gdy próbowałam oddawać krew, wyszły mi złe wyniki. Zgodziłam się, modląc się w duchu bym tym razem nie przegapiła żadnej choroby. Skonsultowałam z panią doktor moją sytuację, wprowadziła do systemu uzyskane zaświadczenie, że jestem zdrowa i odesłała mnie do domu, z informacją, że jeżeli wyniki będą dobre, za tydzień mogę oddać krew. 

     Ludzie z mojego otoczenia już się śmiali, ja sama również, że najwyraźniej nie jest mi to pisane. Przyszłam tydzień później. Powiedziałam, że byłam tydzień temu i... cud! Pani z radością oznajmia, że morfologię miałam książkową, więc ona nie widzi przeciwwskazań bym oddała krew! Wypełniłam ankietę, ustawiłam się w kolejce do lekarki i starałam się hamować entuzjazm. Przecież ona jeszcze mogła mnie zdyskwalifikować. Gdy się do niej dostałam, zrobiła wywiad, dopytała jak to jest z tym zaświadczeniem i ... kiedy tłumaczyła jak to będzie wyglądać, jak mam się zachować, co zrobić tuż przed, to wciąż nie wierzyłam - jak to? Udało się? Ale że tak naprawdę?

     Siadając na fotelu myślałam, że już wszystko za mną. Zajmująca się mną pielęgniarka śmiała się, że muszę być naprawdę uparta, skoro tyle razy próbuję. Jednak musiałam zmierzyć się z jeszcze jedną przeszkodą... Pielęgniarka powiedziała, że moja krew leci za wolno i chyba nic z tego nie będzie - potrzebują krwi, która podłączona do pacjenta przeleje się w max 12, a nie 20 minut. Stwierdziłam, że nie po to tyle razy próbowałam, żeby teraz się poddać! Kazała mi powoli zaciskać i puszczać piłeczkę w ręce, aż zaczęło płynąć szybciej. Wtedy już poczułam tę radość, że w końcu mi się udało! Zrobiłam to! I nawet nie jest tak strasznie, jak się tego obawiałam.

Jak wygląda oddawanie krwi?

     Ponudziłam, pogderałam, ale czas na konkrety! Wiem, że sama kompletnie nie wiedziałam co kiedy i jak, więc teraz powiem! 

     W centrum krwiodawstwa nie przeszłam przez wszystkie trybiki, więc niestety nie mogę za wiele powiedzieć. W każdym razie zaczyna się od podejścia do okienka, a potem człowiek jest wołany do odpowiednich sal, także nie da się zgubić!

     Cały proces wygląda w ten sposób: podchodzisz do pierwszego punktu, gdzie wpisują Cię do systemu i dają kwestionariusz. Po wypełnieniu go idziesz do pielęgniarki, która pobiera Ci dwie ampułki krwi do potrzebnych badań (morfologia, grupa krwi, wirusy - wyniki oczywiście możesz poznać). W tym punkcie raz spotkałam pielęgniarkę, która uczulała mnie, żebym patrzyła jej na ręce - że wszystko, czego używa jest jednorazowe, że naprawdę się do tego stosują i przykładają, że zmienia rękawiczki co chwilę. Także przekazuję - zarówno to, że mają tak robić, jak i to, że mimo wszystko warto zobaczyć czy to robią i w razie wątpliwości zwrócić uwagę. Panie w moim mieście przywiązują do tego wagę, ale gdziekolwiek będziesz oddawać krew, warto zainteresować się tą sprawą. Taka "zasada ograniczonego zaufania", jak na ulicy. Bo czasem to nawet nie musi być lenistwo, tylko zwykłe zapomnienie! Każdy z nas jest tylko człowiekiem!

     Więcej o badaniach krwi jest np. tutaj.

     Następnie następuje rozmowa z lekarzem, który ma wyniki badań, pyta o wagę, wzrost, sprawdza ciśnienie, dopytuje o odpowiedzi udzielone w formularzu, o śniadanie, czy pacjent czuje się dobrze i tym podobne. Potem udziela informacji o tym, jak będzie wyglądać dalsza część, czasem zaleca wypicie np herbaty z cukrem, jeśli na śniadanie zjadło się za mało. Po wyjściu od lekarza należy wypić jeszcze kubek czy dwa wody (najlepiej wziąć też ze sobą na fotel, żeby popijać podczas pobierania) i czekać na swoją kolej. Tam gdzie byłam wołali ludzi w zależności od tego czy krew pobierana będzie z prawej, czy lewej ręki (o czym informowała pielęgniarka przy wcześniejszym pobraniu materiału na badania). 

     Są strony z bardziej specjalistycznymi opisami co się dzieje krok po kroku, np ta. U mnie wyglądało to tak, jak powyżej. Gdy usiadłam na krześle, pielęgniarka wbiła mi igłę i najpierw napełniła małe woreczki, bo z nich też się robi badania. Do ręki dostaje się piłeczkę, którą należy się bawić w dłoni (tej ręki, z której się pobiera krew, oczywiście). Zapobiegło mi to ścierpnięciu ręki i pomogło przy regulowaniu przepływu. Przy pobieraniu już tej prawidłowej krwi maszyna daje znać, gdy leci ona za wolno i wtedy trzeba ściskać piłeczkę i rozluźniać wolno, nie zrywami, ale o tym powinna informować pielęgniarka. Dodatkowo siedząc na fotelu, przynajmniej w moim punkcie, cały czas rozmawiasz z nią, odpowiadając pełnymi zdaniami (kiwanie głową może być przecież objawem utraty przytomności) i nie zamykając oczu. Co chwilę jesteś pytany jak się czujesz. Po wyciągnięciu igły chwilę jeszcze siedzisz, masz zakładany opatrunek, po czym siadasz obok, pijesz wodę/kawę/herbatę i zjadasz batonika/czekoladę, które dostajesz za oddawanie krwi. 

     Ludzie reagują zupełnie różnie po oddaniu krwi. Normalnym objawem jest senność, także osłabienie organizmu. Osobiście polecam, żeby cały ten dzień raczej starać się w miarę możliwości mieć przy sobie kogoś znajomego, żeby poratował, gdyby nagle zaczęło się coś dziać. Sama nie odczułam za bardzo skutków ubocznych, ale nigdy nie wiadomo kiedy człowieka dopadnie, dlatego naprawdę warto o siebie zadbać trochę bardziej tego dnia. 

Jak się przygotować do pobierania krwi?

     Przede wszystkim pić dużo płynów. 24 godziny wcześniej nie pić alkoholu. Zjeść śniadanie - kanapki mogą być, ale nic ciężkiego. I zaplanować sobie ten dzień oddawania najlepiej tak, żeby ewentualna słabość nam go nie zrujnowała. 

Część z Was zapewne była już dawcami - czy to krwi, czy narządów, czy nawet włosów. Chętnie poczytamy o Waszych doświadczeniach z tym związanych. Zachęcam do komentowania!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zrób to na wiosnę!

W iosną budzi się życie, dni są coraz dłuższe,a ja mam dużo więcej energii niż zimą. W związku z tym staram się spędzać swój czas nieco bardziej kreatywnie i z przyjemnością podzielę się z Wami moimi pomysłami na ciekawe przeżycie wiosny. Fajnie, jeśli wykorzystacie chociaż jeden z nich ;)  1. Rowerowa lub rolkowa wycieczka po Twoim mieście. Jako, że uprawiam oba te sporty to właśnie wiosną jest najlepsza okazja, żeby to wykorzystać. Pogoda sprzyja, bo nie jest za gorąco, wokół kwitną kwiaty i drzewa, więc jest idealnie. Może akurat podczas takiej luźnej wycieczki odkryjesz jakieś ciekawe miejsce? Nawet rodzinne miasto potrafi czasem zaskoczyć. Jeśli jednak nie uprawiasz żadnego z tych sportów to chociaż pójdź na spacer, Twój organizm z pewnością doceni, że dostarczysz mu świeżego powietrza. 2. Wypad do parku linowego. W ubiegłym roku po raz pierwszy skorzystałam z tego rodzaju atrakcji i naprawdę bardzo mi się spodobało. Poszukaj, bo może akurat w Twojej okolicy jest tak

O drugim człowieku słów kilka

     Gdy wkraczałam w erę mojego życia zwaną "gimnazjum" miałam wiele żalu w sobie. Do siebie, do świata - no ciężko było znaleźć cokolwiek, co jawiło mi się w jasnych barwach. Mój nastoletni umysł był przekonany, że wszystkie "złe" rzeczy, które spotykały mnie od ludzi, były przez ich kontrolowanymi zachowaniami, mającymi na celu mnie zdenerwować, wpędzić w smutek czy inne takie... bzdury. Owszem, w momentach swojego jaśniejszego myślenia zdawałam sobie sprawę, że może rzeczywiście nikt nie chce zrobić mi na złość, a jedynie nie wie, jak ze mną postępować, żeby tego unikać (bądź nawet nie wiedział że tak na mnie wpływa!), jednak takie opamiętanie nie przychodziło zbyt często.       Wychodząc z tego stanu umysłu, bardzo mocno przeorganizowałam swój sposób myślenia, mogę nawet powiedzieć, że w pewnym sensie całe swoje życie. Jednak jedna rzecz wciąż powodowała, że wracałam do mojej "mrocznej puszczy" w głowie - rozczarowania. Byłam okrutnie sfrustrowana,

Z pamiętnika Felicji Gródówny

IV. Powroty do przeszłości... Oto wściekle nieznośny temat,na którego dźwięk przewraca się Serce w środku i teatralnym gestem wpada do budki suflera... "- No nie! Tak się nie da żyć! - odrzeknie Rozum,machający nerwowo rękami strojnymi w blade płachty skóry. - Ale ja.. Ale ja nie potrafię.. - Tak,tak,już słyszałem tą bajeczkę! Takie bzdury w morzu mchem porastają... - machnął niecierpliwie prawicą.Zdegustowany Rozum podszedł do swojego ulubionego krzeszła,zamaszyście zgarnął zeń ulubioną gazetę i zasiadł wygodnie,oficjalnie kończąc rozmowę z niespełna rozumu kompanem. Serce jednak nie dawało za wygraną: - A bo ty to głupi jesteś! Ciągle byś tylko tak siedział i nic nie robił,a cały świat niechaj się sam składa i układa! Pff... Niedojda życiowa jedna,jakiś zardzewiały pomiot dawnej chwały,zapchlony kundel bez dachu nad głową,wielki mi panicz! Pfff... Niewzruszony Rozum dalej podążał wzrokiem za czarnymi liniami tekstu. Serce wyszło z ukrycia i spojrzało smutno na sufi